27 wrz Czasami po prostu trzeba – dlaczego biegamy ultra?
„Czasami po prostu trzeba” – tymi słowami motywował się słynny amerykański ultras Scott Jurek wygrywając zawody takie jak Western States 100 czy Badwater. Czy taki motywacyjny minimalizm jest wystarczający do zapisania się i ukończenia biegu ultra? A może jest coś wielkiego w tym minimalizmie? W końcu Scott Jurek walczył zawsze o zwycięstwo, a nie tak jak my, szare ultramaratonowe myszki, o ukończenie wyścigu. No cóż, jedno wiem na pewno – gdyby mnie ktoś spytał czemu biegam ultra to moja odpowiedź miałaby pewnie jeszcze mniej sensu niż odpowiedź Scotta Jurka.
5:00 rano. Wstaję, żeby pobiegać przed pracą. Czy uważam, że robię coś wyjątkowego? Nie, niektórzy ludzie wcześniej wstają do pracy. Czy rozpatruje siebie jako męczennika, a trening jako walkę ze sobą? Oczywiście, że nie. Gdyby tak było to byłbym głupi wstając o 5 rano, żeby biegać po górach zamiast leżeć w ciepłej pościeli. Wstaje bo lubię biegać. A najbardziej rano.
No dobra, ale przecież od „lubię biegać” do „70km po górach? Brzmi jak dobry pomysł!” jest jeszcze długa droga. Może więc trzeba sprecyzować i zastanowić się co tak lubię w tym bieganiu?
Samotność długodystansowca
Chyba każdy biegacz, który smakował długich dystansów kiedyś to poczuł. Ale nie taką smutną samotność tylko taką, której nam brakuje, taką dla której jesteśmy w stanie wiele poświęcić. Czasami, kiedy biegam po lesie wyciągam ręce do góry jakbym chciał złapać jak najwięcej z tej chwili i śmieję się w głos. Może z radości obcowania z przyrodą, może dzięki endorfinom, a może jestem po prostu trochę stuknięty(raczej stawiałbym na to ostatnie). W każdym razie wtedy przypominam sobie dlaczego zacząłem biegać.
Niestety(albo stety) ze względu na coraz większą popularność biegów ultra coraz trudniej doświadczyć tej samotności na zawodach. I dlatego niektórzy wybierają coraz dłuższe biegi. Nie dość, że im dłuższy bieg tym zazwyczaj mniej osób w nim startuję, to jeszcze stawka rozciąga się bardziej i mamy więcej okazji do bycia samemu ze swoimi myślami na szlaku.
I can’t get no satisfaction
No właśnie, czasem brakuje nam w życiu czegoś spektakularnego, czegoś o czym będzie można opowiadać wnukom. Myślę, że ultramaratony mogą zapełnić tą pustkę w naszym życiu. Nawet jeżeli na biegu ultra przez ostatnie 20km przeklinaliśmy własną głupotę, która pociągnęła nas do zapisania się na ultra, przeklinaliśmy organizatorów, którzy nie raczyli sprzątnąć z trasy kamieni i gałęzi, przeklinaliśmy innych zawodników, którzy w swej arogancji ośmielili się nas wyprzedzić, to na mecie zapominamy o tym wszystkim. Na mecie czujemy szczęście, dumę i satysfakcję. Szczególnie, kiedy przypomnimy sobie ile pracy włożyliśmy w to, żeby przygotować się(lepiej lub gorzej) do tego biegu. Czy jest to uczucie, które może nadawać życiu dodatkowy sens? Myślę, że tak.
Społeczność
Potrzeba przynależności nie bez kozery jest jedną z podstawowych potrzeb w piramidzie Maslowa. Jeżeli już coś pokochamy, nieważne jak głupie to jest, potrzebujemy kogoś kto tą miłość zrozumie i podziela(no chyba, że chodzi o miłość do dziewczyny – wtedy lepiej, żeby inni jej nie podzielali). Potrzebujemy kogoś kto na pytanie „ zapisujemy się na ten bieg na 320km?”, Odpowie „Jasne, zapisuj mnie! A ja zadzwonię do szpitala i zarezerwuje nam miejsce po biegu. Myślisz, że do zakładu pogrzebowego na wszelki wypadek też zadzwonić zawczasu?”.
Społeczność biegaczy ultra jest moim zdaniem wyjątkową społecznością. Na biegu rywalizacja często schodzi na dalszy plan. Ważniejsze od pokonania innych zawodników jest pokonanie własnych słabości. Biegacze chętnie sobie pomagają, zajmują rozmową na biegu, żeby nie myśleć o zmęczeniu, wyjeżdżają wspólnie na zawody, dają dobre rady. Podczas zawodów często zawiązują się nowe znajomości, a nawet przyjaźnie. Czyż nie jest to piękne? Dla mnie na pewno. W końcu tych, którzy są zajęci rozmową albo pomagają innym łatwiej jest mi wyprzedzić.